Warszawa, 1950 rok. Przyjemną, wiosenną atmosferę zakłóciła wiadomość o mężczyźnie, który pod osłoną nocy napadał na kobiety. Mieszkańcy, do których pocztą pantoflową docierały szczątkowe informacje o działalności brutalnego mordercy i gwałciciela domagali się od stróżów prawa upublicznienia sprawy. Milicja Obywatelska nie zamierzała potwierdzać tych informacji, by nie wzbudzać niepokoju publicznego, który mógł się przerodzić w psychozę strachu. Śledczy unikali komentowania sprawy lub ograniczali się do zdawkowych informacji podawanych na lamach lokalnej prasy, próbując tym samym uspokoić mieszkańców stolicy.
Do wspomnianych zbrodni dochodziło we wschodniej części miasta, która podczas wojny ucierpiała w mniejszym stopniu, aniżeli druga strona metropolii. Właśnie dlatego ta część Warszawy tętniła życiem, a wielu obywateli znalazło tu swoje nowe miejsce zamieszkania. Obszar ten stał się także idealny dla działań przestępcy, który swoje śmiertelne żniwo zbierał na terenie trójkąta pomiędzy Grochowem, Gocławiem i Aninem.
Słoneczny poranek 7 kwietnia. Tego dnia, mężczyzna idący wzdłuż torów kolejowych w pobliżu ulicy Podskarbińskiej dostrzegł leżące pod częściowo rozebranym murem zmasakrowane zwłoki kobiety. Funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej, którzy przybyli na miejsce zdarzenia rozpoczęli oględziny i spisali protokół, w którym zanotowali: Zamordowana kobieta to osoba „w wieku około 40 lat, obnażona z bielizny do połowy pasa z rozwartymi nogami (…). Głowę miała zmasakrowaną, a szczególnie twarz ranami tłuczonymi. Prawe oko wypłynięte, z obfitymi plamami krwi. Obok głowy leżał kamień wielkości małej główki kapusty poplamiony krwią i z ostrymi brzegami. Pod tylnym tułowiem ciała podłożony kamień z rozwalonego muru. Z lewej nogi ściągnięta pończocha i trzewik, który leżał w odległości 2 m od zwłok, natomiast z prawej nogi również ściągnięta pończocha do trzewika (…)”.
Półtora metra od zwłok znajdował się czarny pas wojskowy, który według ustaleń śledczych, nosił znamiona codziennego użytkowania i nie został porzucony przez przypadkowego przechodnia. Co więcej, ślady na szyi denatki wskazywały na jego użycie jako narzędzia zbrodni. Ustalono zatem, że sprawca wpierw za pomocą pasa próbował udusić ofiarę, a gdy jego działania okazały się nieskuteczne, zmasakrował jej twarz kamieniem, doprowadzając tym samym do śmierci kobiety.
Ponadto okazało się, że morderca nie dokonał zabójstwa w miejscu odnalezienia zwłok. Po zdarzeniu przeciągnął ciało, a następnie pod jej pośladki podłożył kilka kamieni i zgwałcił zamordowaną kobietę.
Ofiara nie posiadała przy sobie dokumentów. Jej personalia udało ustalić się dopiero po kilku godzinach, gdy mieszkańcy pobliskich domów rozpoznali w zamordowanej 40-letnią Walerię Ł., wdowę, wychowującą samotnie dwoje nieletnich dzieci.
Lekarz uczestniczący w działaniach śledczych zanotował, że zamordowana kobieta straciła życie od 12 do 16 godzin przed odnalezieniem zwłok. Czas ten zgadzał się także z zeznaniami świadków, którzy jako ostatni widzieli żywą Walerię. Zeznali oni również, że ofiara nie miała żadnych wrogów, a gdy widziano ją po raz ostatni, nie przebywała w towarzystwie mężczyzny. Sprowadzony na miejsce zdarzenia wyszkolony pies, nie podjął żadnego tropu.
Po tygodniach bezskutecznych działań, organy ścigania brały pod uwagę możliwość zaprzestania poszukiwań sprawcy i w konsekwencji umorzenie śledztwa. Jednakże dokładnie miesiąc od swojego pierwszego mordu, zabójca zaatakował ponownie.
7 maja 1950 r. 24-letnia Irena L., stawiła się przy XVII komisariacie Milicji Obywatelskiej, gdzie zgłosiła, że w dniu poprzednim około godziny 23:00 została napadnięta przez ok. 25-letniego mężczyznę. Napastnik zaciągnął ją na pobliskie pole, gdzie dokonał gwałtu, a następnie zabrał nad Jeziorko Gocławskie. Tam, zapewne mając w planie późniejsze uśmiercenie kobiety, zaczął dzielić się z nią swoimi życiowymi przemyśleniami. W czasie godzinnej rozmowy nad brzegiem jeziora, wyznał, że ma na imię Zygmunt oraz żalił się na kalectwo swojego ojca. Opowiadał też o swojej dawnej pracy, w której przeszkadzała mu duża ilość reflektorów oraz wspominał o wyburzonych przed laty barakach, w których się wychowywał. Dziewczyna miała dużo czasu, aby przyjrzeć się oprawcy, który ubrany był strój przypominający mundur, na głowie miał rogatywkę, zaś u lewej dłoni brakowało mu dwóch palców. Zapytał także kobietę o miejsce zamieszkania, a gdy ta wskazała mu jeden z pobliskich budynków odpowiedział: „mieszkasz w domu Kaźka Śmieciaka”.
W końcu morderca postanowił zakończyć rozmowę, co podsumował stwierdzeniem „Celowo powiedziałem Ci to wszystko, bo i tak Cię zabiję”, oraz „Dużo już wiesz, więc mogę cię zabić”. Po wypowiedzeniu tych słów ponownie zgwałcił kobietę, następnie kazał jej ułożyć się na ziemi na wznak i schować ręce pod siebie, by w końcu za pomocą sznurka zacisnąć pętlę na jej szyi. Irena walczyła na tyle długo, że sprawca wyczerpany wysiłkiem odpuścił. Postanowił uciec się do starego sposobu i zabić ją leżącym nieopodal kamieniem. W tym momencie ofiara wyrwała się z rąk oprawcy, skoczyła do jeziora i ukryła w zaroślach.
Irena przebywała w gęstwinie do czwartej nad ranem, do czasu, gdy zauważyła w okolicy wędkarzy. W pierwszej kolejności udała się do domu, gdzie opowiedziała swojemu ojcu o całym zajściu. Ten udał się w okolice jeziora, gdzie spotkał dwie kobiety, które niosły płaszcz i pantofle należące do Ireny. Na pytanie czy spotkały umundurowanego mężczyznę odpowiedziały, że owszem, nawet z nim rozmawiały i podały kierunek, w którym udał się podejrzany. Ojciec dziewczyny poprosił kobiety, by udały się na komisariat Milicji.
Życie Warszawy w latach 50-tych. Foto: Tadeusz Rolke. Źródło: link
Milicjanci byli przekonani, że dzięki tak szczegółowym zeznaniom wreszcie uda się schwytać sprawcę. Pierwsza istotna, udzielona przez poszkodowaną informacja, była dla śledczych punktem zaczepienia – znamiennym było, iż gwałciciel zapytał ją, gdzie mieszka. Komentarz jakiego mężczyzna udzielił w odpowiedzi sugerował, że pochodził z sąsiedztwa, lub często bywał w tej okolicy. Pomocne były również informacje o kompletności munduru sprawcy, co według śledczych świadczyło, że pracuje on w służbach państwowych. Oprócz tego milicjanci wiedzieli już, że poszukiwany nie miał małego i serdecznego palca u lewej ręki, ma na imię Zygmunt, jego ojciec jest inwalidą, a on sam mieszkał niegdyś w zburzonych barakach nad brzegiem jeziora.
Pierwszym zatrzymanym w sprawie był 19-letni Wiesław M., syn jednej z kobiet, które ojciec Ireny spotkał nad brzegiem jeziora. Szybko ustalono, że obie kobiety znalazły się tam, gdyż szukały Wiesława, który niewiele wcześniej uciekł z domu. I co prawda Irena oceniła wiek sprawcy na około 25 lat, to przecież w amoku makabrycznych zdarzeń mogła się pomylić. Ponadto kolejnym zbiegiem okoliczności był fakt, że on również nie posiadał dwóch palców u lewej ręki.
Nadzieje na szybkie rozwiązanie sprawy legły w gruzach, kiedy na rozpoznaniu dziewczyna kategorycznie zaprzeczyła, by zatrzymany mógł być sprawcą. Alibi 19-letniego uciekiniera było nie do podważenia, nigdy nie brał czynnego udziału w służbie organizacji państwowej, więc nie posiadał munduru, a ojciec chłopaka nie był inwalidą. Ponadto Wiesław nigdy nie mieszkał w barakach niedaleko jeziora.
Śledczy odnieśli się do komentarza sprawcy na temat miejsca zamieszkania Ireny i po weryfikacji okazało się, że człowiek o przydomku Kazek Śmieciak mieszka nieopodal. Szybko go odnaleziono, jednak zapytany o mężczyznę bez dwóch palców przedstawiającego się imieniem Zygmunt i ubranego w mundur wojskowy stwierdził, że nikogo takiego nie kojarzy.
Punkt zaczepienia, który mógł stać się początkiem nici, po której śledczy mieli dotrzeć do mordercy, okazał się być jej końcem. Baraki, o których wspominał sprawca swojej ofierze zostały zburzone w 1939 r., a dotarcie do ich niegdysiejszych mieszkańców było praktycznie niemożliwe. Przesiedlenia i odległy od destrukcji budynków czas niekorzystnie działały na jakiekolwiek postępy, a sprawa utknęła w martwym punkcie.
Czyżby sprawca miał ogromne szczęście? A może dobrze zaplanował swoje działania wprowadzając swoimi informacjami w błąd zarówno ofiarę, jak i funkcjonariuszy milicji? Zbrodniarz nie pozostawił śledczym dużo czasu na analizę tych pytań, gdyż dwa dni po dokonanym akcie gwałtu i próbie zabójstwa Ireny L. zaatakował ponownie. Niestety, tym razem skutecznie.
8 maja na terenie ogródków działkowych przy ulicy Żymirskiego odkryto zwłoki 20-letniej Wandy W. Śledczy ustalili, że została ona uduszona, a więc pojawił się ponownie charakterystyczny modus operandi, przemawiający za sprawstwem tej samej osoby. Ciało przeniesiono i przysypano ziemią. Oryginalny protokół z oględzin zwłok mówi: „Oględziny zwłok denatki wykazały liczne otarcia naskórka i zadrapania na twarzy, szyi, kończynach i na tylnej powierzchni ciała, sinięć na powiekach lewego oka i prawego policzka (…), oraz zadrapania naskórka na prawej powierzchni szyi po ucisku najprawdopodobniej sztywnego paska. (…) Należy wnosić, że miało miejsce dławienie połączone z zadzierzgnięciem i nic nie stoi na przeszkodzie do przyjęcia, że właśnie to spowodowało zejście śmiertelne. Przed śmiercią została uderzona narzędziem tępym ewentualnie pięścią w lewe oko i w prawy policzek (…) Znalezione zaś podbiegnięcia krwawe w obrębie błony śluzowej narządów płciowych mogły powstać podczas stosunku płciowego ewentualnie odbytego przed śmiercią względnie wskutek ucisku palcami (…)”.
Po przesłuchaniu świadków prowadzący sprawę, ustalili następujący przebieg wydarzeń. Pracująca w wolskim sklepie WSS, Wanda W. po zakończeniu zmiany udała się do swojej koleżanki, z którą przebywała do godziny 22:00. Następnie wsiadła w tramwaj numer 24, którym pojechała na Grochów, po czym wszelki ślad po niej zaginął. Następnego dnia rano, zaniepokojona matka rozpoczęła poszukiwania córki, w trakcie których natrafiła na teren ogródków działkowych, gdzie od gapiów dowiedziała się o odnalezieniu zwłok.
Sprawca kolejny raz przeniósł ciało oraz zabrał z miejsca zdarzenia część ubrań. Śledczy byli pewni, że za wszystkimi atakami stoi jeden i ten sam człowiek, a poszukiwania zbrodniarza osiągnęły jeszcze większą skalę, skupiając się na obszarze trójkąta: Grochów -Gocław – Saska Kępa.
Przełomem w sprawie okazało się odnalezienie przez śledczych jednego z mieszkańców baraków, o których wspominał morderca. Stanisław Z. złożył obszerne zeznania, w których wskazał żyjących jeszcze lokatorów. Ponadto podczas przesłuchania opowiedział, że jednym z mieszkańców był Józef Ołdak – inwalida, którego jeden z synów nie miał dwóch palców u lewej ręki.
W dniu 11 maja wszystkim wskazanym lokatorom wysłano wezwania na komisariat celem przesłuchania w charakterze świadków. Ich adresatami byli także Józef Ołdak oraz jego dwaj synowie: Jerzy i Tadeusz. Na formalne spotkanie stawili się jedynie ojciec oraz Jerzy, podczas gdy Tadeusz po otrzymaniu wezwania zniknął. W trakcie przesłuchania obaj mężczyźni przyznali, że 25-letni Tadeusz, był żonaty, często nosił mundur, co było związane z jego pracą w służbie więziennej, a także, że w wyniku wypadku stracił u lewej ręki dwa palce.
Tadeusz Ołdak. Źródło: link
Jeszcze tego samego dnia, milicjanci udali się do mieszkania Tadeusza Ołdaka, gdzie podczas rewizji znaleźli mundur oraz zielone spodnie wojskowe, na których w okolicy krocza były widoczne białe, zaschnięte plamy. Po samym poszukiwanym nie było jednak śladu, a on sam w tym czasie zdążył zaatakować kolejną kobietę.
Dzień później do jednego z lokalnych szpitali została przyjęta 18-letnia Barbara F. Jak wynikało z jej opowieści, około godziny 22:00 dnia poprzedniego, została napadnięta niedaleko stacji kolejowej. Do zajścia doszło w Aninie, dziewczyna po wyjściu z kolejki elektrycznej zauważyła dziwnie zachowującego się mężczyznę, który najwyraźniej ją śledził. W pewnym momencie doskoczył do niej i zaproponował, że pomoże jej nieść paczkę. Gdy ta stanowczo odmówiła i skierowała się w boczną ulicę, ten przyspieszył kroku i ponownie ją dogonił. Następnie zrobił się natarczywy i zaproponował kobiecie odbycie stosunku seksualnego. Barbara przeczuwała niebezpieczeństwo, jednak już nie zdążyła na nie zareagować. Mężczyzna niespodziewanie chwycił ją za szyję i wciągnął w głąb lasu. Po chwili przewrócił kobietę, lecz ani na chwilę nie zwalniał ucisku. Dziewczyna, zanim zemdlała czuła, że uścisk lewej dłoni był słabszy co zapewne wynikało z braku dwóch palców. Gdy się ocknęła zauważyła, że sprawca zniknął, tak samo zresztą jak kilka należących do niej rzeczy. Ofiara nie potrafiła opisać napastnika, zapamiętała jedynie fakt, iż mężczyzna nie był ubrany w sugerowany przez śledczych mundur.
Przez kolejne dni morderca ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Dom Tadeusza znalazł się pod stałą obserwacją, tak samo jak mieszkania jego bliskich oraz znajomych. Milicjanci udali się do jego pracy, lecz jak się okazało nie pojawił się w niej od 6 maja. W międzyczasie natrafiono na sygnał, że Tadeusz Ołdak figuruje w Kartotece Centralnej jako notowany za nielegalne posiadanie broni oraz był zatrzymywany za liczne kradzieże i pijaństwo.
Sprawdzano wszelkie ślady i informacje od świadków, którzy rzekomo widywali poszukiwanego. Rozesłano rysopis do wszystkich jednostek, do akcji zaangażowano członków ORMO, lecz i te działania okazały się bezskuteczne. Punktem zwrotnym było zatrzymanie korespondencji przychodzącej do rodziny podejrzanego. Tadeusz napisał kilka listów do swojej żony z sugestią, aby ta z matką i dzieckiem przyjechały do niego i w głównej mierze właśnie dzięki temu odnaleziono kryjówkę mordercy, którą zorganizował sobie u krewnego w Tchórznicy. Podczas zwieńczonego pełnym sukcesem zatrzymania, Tadeusz nie krył zdziwienia, ale jednocześnie nie stawiał oporu. Po 28 dniach poszukiwań, 10 czerwca 1950 r. został zatrzymany i tym samym zakończył swoją zbrodniczą działalność.
Tadeusz Ołdak podczas pierwszego przesłuchania nie przyznał się do zarzucanych czynów. Ucieczkę z miejsca zamieszkania i ukrywanie się przed organami ścigania usprawiedliwiał faktem, że przez pewien okres, a dokładniej od 7 do 12 maja nie stawił się w pracy z powodu przedłużającego się pijaństwa. W tym czasie pracował w jednym z przedsiębiorstw budowlanych w Warszawie, za co mógł ponieść konsekwencje karne na mocy ustawy o zabezpieczeniu socjalistycznej dyscypliny pracy. Ta sytuacja zmusiła go do uproszenia lekarza o wydanie zwolnienia lekarskiego na czas nieobecności. Zwolnienia nie otrzymał i dlatego, jego zdaniem, musiał się ukrywać.
Śledczy poszli krok dalej i okazali zatrzymanego Irenie L., która rozpoznała w nim mężczyznę, który dopuścił się na niej gwałtu i próbował ją zabić. W obliczu jej zeznań oraz zebranego materiału dowodowego Tadeusz odwołał swoje początkowe wyjaśnienia i przyznał się do zarzucanych mu czynów. Szczegółowo opisał śledczym poszczególne kroki napadów na każdą z kobiet. Nawiązał także do sytuacji, kiedy będąc w tłumie gapiów po zabójstwie Walerii Ł. zorientował się, że zgubił swój pas wojskowy. Był to punkt kulminacyjny jego zbrodniczej działalności, po którym przeczuwał, że będzie miał kłopoty.
Jak tłumaczył śledczym, pierwszej napaści dopuścił się pod wpływem alkoholu. Wielokrotnie powtarzał, że motywem jego działania, było szczególne podniecenie oraz upokorzenie, którego w życiu doświadczał, a które nie pozwalało mu na normalne stosunki z kobietami. Wieczorem, po dokonanym morderstwie sprawca powrócił do domu, zjadł kolację przygotowaną przez żonę i poszedł spać. Kolejnego dnia udał się na miejsce, w którym pozostawił ciało. Jak zeznał, widok zamordowanej kobiety sprawiał mu przyjemność.
Ołdak potwierdził również usiłowanie zabójstwa Ireny L oraz fakt, iż opowiadał jej otwarcie o swoim życiu, ponieważ chciał ją zabić po zaspokojeniu swoich potrzeb seksualnych. Przyznał, że gdy kobieta uciekła do jeziora i długo nie dawała oznak życia, uznał, że utonęła. Następnie zabrał z miejsca przestępstwa pozostawione na brzegu jeziora rzeczy ofiary, mając w zamierzeniu ich sprzedaż. Ostatecznie tego nie uczynił, gdyż porzucił ubrania kobiety w obawie przed zdemaskowaniem. Tego dnia wrócił do domu około 3:00 nad ranem.
Przed trzecią zbrodnią, Tadeusz wraz z żoną przebywali u znajomego, gdzie wspólnie spożywali duże ilości wódki. Zaproponował wyjście na zabawę, a gdy żona zaoponowała, wybrał się sam. Na miejsce imprezy nigdy nie dotarł, ponieważ na ulicy Żymirskiego spotkał samotnie idącą kobietę. Nie zastanawiając się długo, podbiegł do dziewczyny, a następnie dusił i bił pięściami po twarzy. Gdy kobieta przestała się ruszać rozebrał ją i zgwałcił. Później przeciągnął jej ciało na pobliskie pole i przysypał ziemią, a odchodząc z miejsca zbrodni przywłaszczył sobie jej garderobę, którą kolejnego dnia sprzedał na bazarze.
Ostatnią ofiarę napadł już po tym, gdy dostał wezwanie na przesłuchanie w charakterze świadka. Nie miał zamiaru pojawiać się na komisariacie, aby (w swoim mniemaniu) nie wzbudzać podejrzeń. Tak jak w poprzednich przypadkach, Tadeusz dusił ją, tłukł po głowie, a gdy ofiara straciła przytomność, została przez niego zgwałcona. Doszło także do kradzieży, mężczyzna część rzeczy ukrył, a niektóre podarował jako prezent.
Tadeusz przyszedł na świat 22 lipca 1925 r. jako syn robotnika rolnego – Józefa. W dzieciństwie był świadkiem wielu okrutnych scen. Ojciec maltretował i wykorzystywał seksualnie matkę, a młody Tadeusz niejednokrotnie patrzył jak między jego rodzicami dochodziło do stosunków seksualnych. Warunki mieszkaniowe rodziny Ołdaków również były złe. Ojciec często się awanturował, a zarobione pieniądze najczęściej przepijał. Sytuacja materialna rodziny ze względu na postępujący alkoholizm Józefa nie prognozowała w dobrą stronę.
Szkoła podstawowa również nie zapewniała prawidłowych warunków do rozwoju dziecka. Pierwszą klasę powtarzał trzy razy, następnie dwukrotnie klasę drugą i trzecią. Jego przygoda z systemem edukacji zakończył po zaliczeniu czterech klas.
Tadeusz dorastał, a z wiekiem rosły w nim potrzeby seksualne. W 1941 r. po raz pierwszy skorzystał z usług prostytutki, a wkrótce później został stałym bywalcem domów publicznych. W pewnym momencie Tadeuszowi zaczęło brakować pieniędzy na finansowanie swoich seksualnych potrzeb, co skłoniło go do złodziejskiej działalności.
W 1944 r. został zesłany do obozu pracy w Westfalii oraz na roboty przymusowe do Harten. Po wyzwoleniu dokonanym przez amerykańskich żołnierzy powrócił do Polski. Niedługo potem związał się ze starszą od siebie kobietą, a owocem tej relacji była choroba weneryczna, którą Tadeusz się zaraził. Wkrótce para się rozstała, a Tadeusz potajemnie sprzedał mieszkanie kobiety i uciekł na Śląsk, gdzie szybko roztrwonił cały posiadany majątek. W wyniku biesiadnego trybu życia uzależnił się od alkoholu i z braku pieniędzy oraz innych możliwości postanowił wrócić do rodzinnego domu w Warszawie i zamieszkać z rodzicami.
W 1946 r. doświadczył wypadku podróżując tramwajem. Wypadł z niego podczas przejazdu i uderzył głową w słup oraz stracił dwa palce u lewej ręki. Wskutek tego incydentu doznał również trwałego uszkodzenia słuchu. Po tym zdarzeniu mężczyzna na mieście otrzymał przydomki fajtłapy oraz wariata. Dla Tadeusza był to mocny cios, ponieważ kobiety z którymi chciał się umówić na randkę zazwyczaj odmawiały, co spowodowało, że ponownie musiał zacząć korzystać z usług prostytutek.
Tadeusz zaledwie dwa lata przed rozpoczęciem zbrodniczej działalności, w 1948 r., zawarł związek małżeński z Zofią K., a niedługo po tym na świat przyszło jego pierwsze dziecko. Szczęście nie trwało długo. Poprzez swój biesiadny tryb życia i postępujący alkoholizm, mężczyzna coraz częściej tracił panowanie nad swoim zachowaniem, doprowadzając do domowych awantur. Żona po urodzeniu dziecka nie była już dla niego atrakcyjna seksualnie, w wyniku czego Tadeusz po raz kolejny korzystał z usług prostytutek, a w jego głowie zaczęły się pojawiać coraz bardziej niezdrowe fantazje.
Niewiele później, pod wpływem alkoholu zgwałcił i zamordował pierwszą swoją ofiarę. Alkohol i wypaczony popęd seksualny pochłonął go całkowicie, doszło do kolejnych tragedii.
Dużo piłem i z tego te napady. Mocno się podniecałem widokiem kobiet, a to, że nie mogłem nawiązać normalnego kontaktu, bardzo mnie denerwowało. Po pierwszym zabójstwie, gdy wróciłem do domu, żona leżała już w łóżku. Nie spała. Spytała mnie, czy nie spotkałem po drodze matki, bo była wieczorem w odwiedzinach. Gdy to usłyszałem, myślałem, że mnie piorun strzeli. Opadłem na łóżko i beczałem. Darłem włosy z głowy, gryzłem do krwi swoje palce. Pomyślałem bowiem, że kobieta, którą zatłukłem kamieniem i zgwałciłem, to mogła być moja matka.
Tadeusz Ołdak
29 stycznia 1951 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie rozpoczął się proces Tadeusza Ołdaka. Podczas rozprawy, ofiary, które przeżyły napaść wampira podkreślały z przekonaniem, że na ławie oskarżonych zasiada mężczyzna, który próbował je zamordować. Tadeusz przed sądem zmieniał swoje zeznania, stale kluczył i próbował zasłaniać się stanem upojenia alkoholowego oraz brakiem pamięci.
Obrońca próbował usprawiedliwić przestępcze działania oskarżonego, argumentując, że stan ten wynikał ze znacznego zaburzenia świadomości, który połączony był z dużą agresją przy stosunkowo niewielkiej dawce spożytego alkoholu. Dzięki temu wniosek obrońcy o powołanie biegłego psychiatry został zatwierdzony.
Opisujący stan psychiczny oskarżonego psychiatra odrzucił argumenty o stanie patologicznego upojenia w czasie dokonywania zarzucanych czynów. Zaznaczył w swojej opinii, że podczas takiego stanu, sprawca nie byłby w stanie zapamiętać takiej ilości szczegółów dokonywanych przestępstw, których udzielił funkcjonariuszom podczas przesłuchań. Wykluczył więc możliwość uznania Tadeusza Ołdaka za niepoczytalnego w trakcie dokonywania zbrodni. Ponadto psychiatra określił oskarżonego jako osobę o charakterze psychopatycznym. Jego sposób działania świadczył o tym, że nie zważał na ból i cierpienie swoich ofiar, a jego celem było zaspokojenie potrzeb seksualnych oraz wyładowanie agresji. Dodatkowo sprawca dopuszczał się grabieży, tym samym zdobywał pieniądze, które przeznaczał na alkohol i spotkania z prostytutkami. Podczas przeprowadzonego badania stanu psychicznego mężczyzny, psychiatra nie stwierdził zaburzeń dotyczących zboczeń seksualnych.
Wojskowy Sąd Rejonowy w dniu 31 stycznia 1951 r. wydał wyrok dotyczący sprawy Tadeusza Ołdaka. Jak zauważono, oskarżony nie wyrażał żalu ani skruchy za popełnione przestępstwa, a podczas przesłuchań z dozą optymizmu i uśmiechu opowiadał o swoich zbrodniczych czynach. Ponadto wskazano, iż w czasie swoich działań świadomie kierował swoim postępowaniem. Według Sądu oskarżony w sposób brutalny i sadystyczny dopuścił się przestępstw, a niebezpieczeństwo, które cechuje sprawcę wykracza poza normy społeczne.
Sąd orzekł najwyższy wyrok przewidziany w ustawie, a mianowicie karę śmierci. Po tym fakcie obrona złożyła apelację do Sądu Najwyższego, jednak ten utrzymał wyrok w mocy. Tadeusz Ołdak próbował ratować się jeszcze poprzez skierowanie prośby o prawo łaski, która została odrzucona. 10 kwietnia 1951 r., o godzinie 22:00, w wieku 26 lat Tadeusz Ołdak – Wampir z Warszawy został stracony.
Bibliografia:
- Jarosław Molenda „Wampir z Warszawy” wyd. Lira 2020
- Bednarek, Czornyj, Gołębiowski, Guzowska, Moss, Stelar, Woźniak, Wroński
„ Seryjni mordercy” wyd. Filia, wyd. I Poznań 2020 - praca magisterska Adrianny Skoczek „Cechy osobowości sprawców różnych typów przestępstw” Nowy Sącz 2017
- Jerzy Kirzyński “Alfabet zbrodni”, wyd. New Marketing Consulting 2020
Ciekawa i fajnie opisana sprawa 🙂
Pozdrawiam!