Spokojną noc 3 listopada 1969 r. przerwał pożar gospodarstwa rolnego należącego do Mieczysława Lipy, sołtysa Rzepina, znajdującego się nieopodal Starachowic, obecnie w województwie świętokrzyskim. Gdy członkowie Ochotniczej Straży Pożarnej oraz funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej dotarli do zgliszczy jednorodzinnego domu, odnaleźli w nim zwłoki 5-osobowej rodziny. Szybko okazała się, że wszystkie ofiary zostały zamordowane, a pożar miał na celu jedynie zatrzeć ślady zbrodni.
Zbrodnie rodziny Zakrzewskich
Autor: Maciej Kopeć
Oprócz wspomnianego 45-letniego Mieczysława, odnaleziono ciała jego matki – Marianny (81 l.), bratowej – Zofii (54 l.) oraz 27-letniego bratanka – Władysława. Najmłodszą ofiarą była będąca w zaawansowanej ciąży 18-letnia Krystyna, żona Władysława.
Kto mógł dopuścić się tak okrutnej zbrodni? Śledczy stanęli przed trudnym wyzwaniem, ponieważ większość śladów została zniszczona przez ogień oraz akcję gaśniczą.
Do prowadzenia sprawy oddelegowano kpt. Milicji Antoniego Dzięcioła, dla którego punktem zaczepienia była data dokonanej zbrodni. Koniec października był okresem, w którym sołtys pobierał od mieszkańców kolejną ratę podatku rolnego. Wiedziano, że Mieczysław pozwalał na drobne opóźnienia w spłatach i ratował tym samym ich przed ewentualnymi karami. Reasumując, było pewne, że w domu Lipów przetrzymywana była znaczna ilość gotówki, której mężczyzna z uwagi na dzień Wszystkich Świętych nie zdążył wpłacić w urzędzie pocztowym.
Założono, że motywem zabójstwa był rabunek. W zgliszczach pożaru nie odnaleziono ani pieniędzy, ani pozostałości, które mogły być strawione przez płomienie. Z domu zniknęły także inne wartościowe przedmioty, między innymi należący do Mieczysława charakterystyczny zegarek.
Śledztwo
Zwrócono uwagę, że Zofia jako jedyna była odziana w szlafrok, podczas gdy pozostałe ofiary miały na sobie tylko bieliznę. Ciało kobiety znaleziono najbliżej drzwi wejściowych, co sugerowało, że została zaatakowana zaraz po ich otworzeniu. Pozostałych domowników sprawcy zaskoczyli we śnie.
Biegły z zakresu pożarnictwa wykluczył możliwość awarii instalacji elektrycznej oraz potwierdził tezę o umyślnym podpaleniu. Oględziny miejsca dowiodły, że zbrodni nie dokonała jedna osoba. Pojedynczy osobnik nie poradziłby sobie z tak liczną rodziną, zwłaszcza, że w stosunku do ofiar nie została użyta broń palna. W ekspertyzie krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej zanotowano:
„[…] Na ciele wszystkich denatów można wyszczególnić następujące rodzaje ran: rąbane, tłuczone, miażdżone głowy i twarzy. Na ciele Mieczysława Lipy dodatkowo zidentyfikowano pięć ran kłutych w obrębie klatki piersiowej. Jedna z nich, o głębokości około 3 cm, została zadana ciosem w plecy […]”.
Na ciele Władysława doliczono się 8 ran, z czego pięć zadanych zostało sztyletem o ostrzu około 20 centymetrów.
Podczas sekcji, w płucach ofiar odnaleziono fragmenty sadzy, co oznaczało, że w momencie pożaru Lipowie jeszcze oddychali. Jednocześnie biegli zanotowali, że stan ich obrażeń był na tyle poważny, że niezależnie od wzniecenia ognia, żaden z nich nie przeżyłby kolejnych godzin.
Mimo wyznaczenia kilometrowego promienia poszukiwań – narzędzi zbrodni nie odnaleziono.
Śledczy powrócili także do trzech niewyjaśnionych zabójstw popełnionych w okolicy. Były one o tyle zastanawiające, że ich ofiary sprawowały w okolicy wysokie funkcje urzędnicze, a dwaj zabici mężczyźni byli sołtysami pobliskich wsi.
Przepytano mieszkańców Rzepina oraz z okolicy, które miały jakikolwiek konflikt z prawem. Każdy z przesłuchiwanych musiał przedstawić wiarygodne alibi i udowodnić, że z dokonaną zbrodnią nie miał nic wspólnego. W efekcie żmudnych prac lista podejrzanych stale się skracała i ostatecznie ograniczyła do kilkunastu nazwisk.
Wśród nich znaleźli się Czesław Zakrzewski oraz jego ojciec – Józef, dwaj mieszkańcy Rzepina, okoliczni awanturnicy, wcześniej wielokrotnie notowani. Jak donieśli świadkowie, byli oni skonfliktowani z sołtysem, który ponaglał ich do spłaty zaległych podatków.
Co więcej, jeden ze strażaków prowadzących akcję ratowniczą, zeznał, że jadąc na miejsce zdarzenia zauważył na drodze Czesława Zakrzewskiego, idącego w przeciwnym kierunku. Ten podczas przesłuchania zaprzeczył oskarżeniom i uparcie twierdził, że feralnego dnia wrócił do domu o godzinie 19.00. Kłóciło się to z zeznaniami jego żony, która mówiła, że tej nocy jej mąż do gospodarstwa nie wrócił.
Czesław Zakrzewski stał się głównym podejrzanym w sprawie zabójstwa rodziny Lipów, a ponieważ ustalono, że nie mógł działać w pojedynkę, do wąskiego grona podejrzanych dodano jego ojca – Józefa oraz młodszego brata – Adama.
Szansa na zatrzymanie Czesława nadarzyła się, gdy podczas rewizji jego domu odnaleziono drewno, pochodzące z kradzieży. Mężczyzna w grudniu 1969 r. trafił do aresztu, a zaraz potem za udział w brutalnym pobiciu zatrzymany został Adam Zakrzewski.
W domu Czesława odnaleziono niewysłany donos, w którym autor oskarżał syna sołtysa o atak na jego matkę i kradzież pieniędzy. Czytamy w nim: „[…] Zwracam się z zażaleniem do Prokuratora o ścisłe dochodzenie. […]Pytałem się mojej matki Heleny kto był to mi powiedziała ze poznała Przewodniczącego Prez GRN z Rzepina Władysława Lipę […] (pis. oryg.)”.
Ponadto okazało się, że Zakrzewscy którzy posiadali spore zaległości w podatkach, uregulowali je dzień po morderstwie.
Zatrzymanie Czesława za kradzież drewna była jedynie milicyjnym fortelem i już podczas pierwszego przesłuchania śledczy wypytywali go o zabójstwo rodziny Lipów. Odpowiedział: „Ja o Lipach nic nie wiem. My się od nich trzymali z daleka. Słyszałem, że ktoś ich poturbował i podpalił, ale kto nie wiem. Ja tam nawet nie był, kiedy się palili […]”.
Pogorzelisko domu Lipów. Żródło: PAP. Foto: Władysław Wawrzykowski
Rodzina Zakrzewskich
Podczas drugiej wojny światowej Józef Zakrzewski jako młody człowiek sprzeciwił się niemieckiemu okupantowi i nie oddał kontyngentu, za co groził mu pobyt w obozie koncentracyjnym. Niezależnie od faktu, czy mieszkańcami Rzepina kierowała chęć pomocy, czy strach przed prześladowaniami, to oddając swoje zboże uratowali go od aresztowania. Wśród pomagających byli też przedstawiciele rodziny Lipów, którzy już wtedy sprawowali władzę w Rzepinie.
25 lat później Józef liczył sobie 62 wiosny i był niepiśmiennym analfabetą oraz tyranem. We wsi krążyła historia, gdy zaskoczył 6-letniego chłopca na kradzieży jabłek, a następnie zamknął go na całą noc w chlewie. Od tego momentu, chłopiec miał problemy z mówieniem.
Jego gospodarstwo liczyło 8 hektarów, a owoce z własnego sadu sprzedawał na pobliskim bazarze. Posiadał też pięknie wystrojoną bryczkę, która służyła przy wszelkich weselach i pogrzebach. To wszystko, przy minimalnym poziomie chęci i zaangażowaniu pozwoliłoby mu żyć na wysokim poziomie. Ale wraz z Czesławem wybrali inny sposób na życie, łatwiejszy, który nacechowany był zamiłowaniem do alkoholu i drobnych przestępstw. Zaniedbywali swoją ziemię, a z czasem przestali utrzymywać kontakty z innymi mieszkańcami Rzepina, którzy uważali ich za jednostki aspołeczne, leniwe i przejawiające pogardę do pracy.
40-letni Czesław ukończył zaledwie pięć klas podstawówki. Pomiędzy nim, a Józefem istniała silna więź, aczkolwiek zbudowana na strachu. Panicznie bał się ojca, który stale go bił, a ten, pomimo wieku nie był w stanie mu się przeciwstawić. Maria Zakrzewska, która poślubiła Czesława w 1962 r. zeznała:
„Nasze pożycie się nie układało […] ale kiedy mieszkaliśmy z teściem było jeszcze gorzej […] Pewnego dnia nasze prosiaki weszły w szkodę i teść bił po twarzy Czesława, a ten nie tylko zaczął płakać, ale stanęłam w jego obronie. Czesław bał się ojca i ja też bałam się teścia, bo jak w wpadł w nerwy, to był straszny […]”.
Czesław nie potrafił uwolnić się od Józefa, który nauczył go pogardliwego stosunku do prawa i norm społecznych. Zresztą sam kultywował tą tradycję w stosunku do swojej żony i trójki dzieci, a za dziecko z pozamałżeńskiego związku, konsekwentnie unikał płacenia alimentów.
Ponownie głos Marii: „[…] mówiłam mu, żeby szedł do jakiejś roboty, żeby wziął się za uprawę ziemi, bo wówczas moglibyśmy się budować. Nie chciał, mówił, że nie będzie na cudzym robił. […]. Dzieciom Zabawki nigdy nie kupił […].”
Młodszym synem Józefa był Adam, który w 1969 r. miał 22 lata i jako jedyny z rodziny wydawał się mieć jakiekolwiek perspektywy. Ukończył szkołę zawodową, a po osiągnięciu pełnoletności przeprowadził się do Starachowic, gdzie podjął posadę kierowcy. Większość zarobionych pieniędzy przekazywał matce. Zdarzało mu się nadużywać alkoholu i wchodzić w drobne bijatyki, niemniej na tle Czesława i Józefa wydawał się być porządnym człowiekiem.
Przełom
Po zatrzymaniu Czesława i Adama śledztwo utknęło w martwym punkcie. W ciągu kolejnych miesięcy nie odnaleziono narzędzi zbrodni ani innych dowodów potwierdzających udział Zakrzewskich w zabójstwie. Czesław, któremu stale przedłużano areszt za rzekomą kradzież drewna, konsekwentnie wypierał się udziału w morderstwie. Jego młodszy brat został zwolniony kilka miesięcy wcześniej, gdy ofiara pobicia odmówiła złożenia zeznań i wniesienia sprawy.
9 lipca 1970 r., czyli dziewięć miesięcy po zbrodni doszło do przełomu. Około godziny 1 w nocy, Czesław Zakrzewski poprosił o pilną rozmowę z prokuratorem twierdząc, że był w stanie wskazać osobę, która dokonała zabójstwa rodziny Lipów. Nalegał, aby wraz ze śledczymi pojechali do gospodarstwa niejakiego Władysława Derlatki, gdzie znajdowały się dowody zbrodni.
Pod wskazanym adresem milicjanci w towarzystwie Czesława zjawili się o 4 nad ranem. W obecności wyraźnie zaskoczonego gospodarza, Zakrzewski podszedł stodoły, gdzie spod strzechy wyciągnął dwie pary pończoch, rękawiczki i zegarek, czyli przedmioty które skradzione zostały z domu zamordowanych. Wówczas Czesław powiedział: „Podglądałem Cię, jak tu chowałeś te rzeczy i dawałeś mi 10 tys. złotych za milczenie […]”.
W odpowiedzi, przestraszony gospodarz wykrzyczał: „Ty bandziorze, jakżeś powybijał Lipów, to teraz chcesz na mnie zwalić!”.
Władysława Derlatkę aresztowano, a przez kolejne dni Zakrzewski utrzymywał swoją wersję wydarzeń. W oficjalnym zeznaniu zaprotokołowano:
„Widziałem, jak sąsiad chował te rzeczy. Robił to zaraz po tym, jak zamordował tych ludzi i ich podpalił. Podpatrzyłem to wszystko, jak chciał ukryć broń na swoim polu, a ja te rzeczy przeniosłem pod jego strzechę. […] Wtedy on się przestraszył i dał mi dziesięć tysięcy, że bym trzymał gębę na kłódkę […]”.
Pod swoim zeznaniem dodał zapisek informujący, w którym domagał się nagrody pieniężnej za pomoc w schwytaniu sprawcy.
Przy okazji Zakrzewski wskazał miejsce ukrycia kolejnych przedmiotów, w tym karabin, który Derlatka rzekomo zakopał w polu. Nie przewidział jednego. Zabezpieczone na broni ślady linii papilarnych nie należały do sąsiada, a do Józefa Zakrzewskiego.
Władysław Derlatka złożył obszerne wyjaśnienia oraz podał pewne alibi i opuścił areszt.
11 lipca 1970 r. zatrzymany został Józef Zakrzewski, a podczas przeszukania jego ogrodu odnaleziono m.in. dwa zakopane słoiki z gotówką, w wysokości 120 tys. złotych. Część banknotów zawierało ślady krwi, której pochodzenia nie udało się ustalić.
Trójce Zakrzewskich postawiono zarzuty oraz osadzono w osobnych celach. Początkowo Czesław symulował chorobę psychiczną, lecz po 6 tygodniach przyznał się do winy, co było zasługą służb operacyjnych, które zastosowały dość innowacyjne rozwiązanie. Do celi, w której przebywał zakwaterowano milicyjnych funkcjonariuszy, którzy udając współtowarzyszy więziennej niedoli skłonili go do opowiedzenia swojej historii. Zeznali później: „[…] Kiedy siedzieliśmy razem, najczęściej wieczorem, przed ciszą nocną, Zakrzewski wielokrotnie mówił nam o zabójstwie Lipów. Czasami wszystko opowiadał ze szczegółami. Innym znów razem udawał, że nic na ten te mat nie wie, a poprzednią historię tylko sobie wymyślił […]”.
Następnie podstawieni funkcjonariusze wykorzystując naiwność Czesława, namówili go do napisania listu do Radia Wolna Europa – jedynej instytucji, która ich zdaniem miała możliwość uwolnienia go i gwarantowała mu bezpieczeństwo za granicą.
Czesław uwierzył i napisał list, w którym kreował się na jednostkę walczącą z komunistycznym reżimem. Przyznał w nim, że wraz z ojcem dokonał zabójstwa rodziny Lipów oraz trzech innych osób, które piastowały stanowiska państwowe.
W tym samym czasie, obszerne zeznania złożył Józef, którego załamało odnalezienie słoików z pieniędzmi. Wskazał miejsce ukrycia sztyletu, który posłużył w morderstwie rodziny Lipów.
Zabili osiem osób!
Skierowany przez Czesława list do Wolnej Europy udowodnił, że posądzenie Zakrzewskich o zabójstwo rodziny Lipów, było jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Autor przyznał się w nim do trzech innych zabójstw, które popełnił wraz z ojcem, co następnie obaj mężczyźni potwierdzili w zeznaniach oraz wizjach lokalnych.
Pierwszego zabójstwa dokonali w 1954 r., a ich ofiarą był Bolesław Hartung. Kilka miesięcy wcześniej, Zakrzewscy dokonali kradzieży drewna, a Hartung nie dość, że złożył na nich donos, to jeszcze przewodził komisji, która ich osądziła. Złość Zakrzewskich była tak wielka, że poprzysięgli mu okrutną zemstę, którą zrealizowali na jednej z wiejskich dróg. Czesław zeznał: „[…] Ojciec zaświecił do niego bateryjką (latarką przyp. autor). Dałem strzał do niego, jak upadł jeszcze dwa strzały dałem… Łuski pozostały […]„. W trakcie wizji lokalnej dokładne wskazali miejsce zabójstwa, opisali sposób w jaki zaskoczyli ofiarę oraz z jakiej odległości padły strzały i w jaki sposób upadła.
Drugi mord Zakrzewscy popełnili na Janie Zaczkiewiczu, przewodniczącym komisji, która w wyniku zaległości podatkowych zarekwirowała im inwentarz. Jemu też poprzysięgli zemstę, której dokonali w nocy 13 grudnia 1957 r.
Około godziny 2:00 w nocy zapukali do jego domu i pod pretekstem usterki wozu, zmusili go do otwarcia drzwi. Oślepili latarką i wtargnęli do wnętrza, a znajdującym się w środku córkom ofiary nakazali przykryć się kołdrami i kocami.
Zakryli mu oczy, wyprowadzili z mieszkania, a szyję obwiązali łańcuchem. Podprowadzili go pod studnię, gdzie według słów Czesława: „Oba my go zabili z ojcem, ja karabinem w łeb, a ojciec nożem. Jak go wepchliśmy do studni, był już ubity“. Ciało odnalazła później 13-letnia córka ofiary.
Wówczas Czesław popełnił błąd. Będąc na zewnątrz budynku, przez okno podpatrywał zachowanie rodziny Zaczkiewicza. Kilkukrotnie dotknął dłonią szyby i w konsekwencji pozostawił na niej odciski palców. W 1957 r. wspomniany fragment okna został przez śledczych wycięty, a następnie przechowywany w aktach sprawy jako niezidentyfikowany dowód. Teraz, po trzynastu latach, poprzez odnalezienie 18 wspólnych cech, został on dopasowany do dłoni Czesława Zakrzewskiego.
Kolejną ofiarą Zakrzewskich, w maju 1960 r. został Jan Borowiec, którego oprawcy również winili za wyrządzoną krzywdę. Mężczyzna, który świadczył we wsi usługi dentystyczne, został podstępem nakłoniony do otwarcia drzwi, a następnie zaatakowany. Podczas próby ucieczki został postrzelony z karabinu przez Czesława, a następnie dobity nożem przez Józefa. Czesław Zakrzewski skomentował: „[…] Nie chciał wykonać rozkazu, na zdanie „w tył zwrot” zaczął uciekać […]”. Żona ofiary, która odnalazła ciało, nie była w stanie wskazać winnych, a sprawa podobnie jak dwie poprzednie, została umorzona.
W trakcie śledztwa okazało się, że Zakrzewscy planowali jeszcze jedno zabójstwo, którego ofiarą miał być Jan Kuchniak. Do niego mężczyźni także mieli osobisty uraz, a jako datę mordu wyznaczyli sobie noc 2 lipca 1955 r. Tego dnia ofiary nie było w domu, gdyż pełnił funkcję nocnego stróża w jednym z okolicznych przedsiębiorstw. Nieświadomi tego faktu sprawcy podpali jego gospodarstwo, w nadziei, że wywabią mężczyznę z mieszkania, a następnie zabiją. W konsekwencji dom ofiary doszczętnie spłonął, a w ostatniej chwili z pożaru uratowała się żona Kuchniaka, ratując od śmierci czwórkę dzieci.
Zabójstwo rodziny Lipów
„Przyszedł Czesiek wieczorem do mojego domu i gada, aby iść do Lipów po podatkowe pieniądze […]”.
Józef w trakcie śledztwa
„[…] Do ojca przyjechałem 2 listopada pod wieczór. Matka urządziła uroczystą kolację. Potem się modliliśmy. Przy stole uradziliśmy, że trzeba Lipów zabić. Wtedy matka postawiła przed nami obraz Matki Boskiej i kazała przysięgać, że odpłacimy te krzywdy, co nam je Lipy wyrządzili […]”.
Czesław Zakrzewski
„[…] Pończochę ojciec nałożył na głowę, powycinał otwory na oczy. Teraz jesteś prawdziwy diabeł, powiedziałem tatusiowi, obudzę mamę. Czesław nie pozwolił obudzić mamy, bo jest chora na serce i mogłaby umrzeć ze strachu. […] Poszedłem do pokoju i zmówiłem pacierz. […] Wziąłem bagnet, tatuś nóż i pistolet, brat – karabin i nóż […]”.
Adam Zakrzewski
„[…] To jemu (Adamowi przyp. redakcja) dałem siekierę com ją przywiózł z domu oraz długi nóż z dwoma ostrzami. Ojciec poszedł po broń. Wziął pistolet i stary bagnet. Ja wziąłem karabin i amunicję […]”.
Czesław Zakrzewski
Wszystkie zbrodnie Zakrzewskich odbywały się pod osłoną nocy oraz cechowały się prostym planowaniem, mającym na celu wywabienie ofiar z domu. Podobnie było w przypadku Lipów. Józef zeznał:
„[…] Zatrzymaliśmy się koło domu sołtysa i odbyliśmy krótką naradę. […]. Powiedziałem Cześkowi, że trzeba wywabić na dwór któregoś z Lipów. Kazałem mu zwolnić konia z uwięzi, żeby sobie pobrykał na podwórzu […]”.
Brykający koń oraz ujadanie psa zbudziły Zofię, która w szlafroku wyszła na podwórze, gdzie zaatakował ją Adam: „[…] na ganku zapaliło się światło […] Kiedy tak się rozglądała, co się dzieje, doskoczyłem do niej zza węgła i zdzieliłem siekierą w plecy. Ona od razu upadła na ziemię i nawet nie pisnęła […]”.
Atakowali śpiące ofiary, uderzając na oślep oraz jak później stwierdzili „wyrywali sobie broń”. Śledczy nie mieli możliwości ustalić, kto i komu zadał śmiertelne obrażenia. Później zeznali:
Józef: „[…] Na łóżku leżał Władysław Lipa. Adam do niego dobiegł i nim tam ten się podniósł, uderzył go nożem. […] Obok Władysława na łóżku spała jego żona. Krzyknąłem do Czesława: „Bij!”, co oznaczało, że ma zrobić Krystynę Lipów. Posłuchał mnie… […]”.
Adam: „[…] Na drugim łóżku leżała Marianna Lipa. Ojciec mi ją wskazał i też kazał zabić. Zrobiłem to. […]”
Czesław: „[…] Kazałem Adamowi uderzyć siekierą żonę Władysława, Krystynę Lipę. Adam zrobił to. […] Kazałem mu uderzyć Mariannę Lipę siekierą, zrobił to. […] Adam ugodził Władysława Lipę kilkukrotnie bagnetem w okolicę klatki piersiowej […].„
Gdy okazało się, że Zofia Lipa przeżyła atak Adama i ranna dotarła do wnętrza domu: „[…] Skoczyłem do szopy, gdzie znalazłem motykę. Jak wróciłem, to motyką uderzyłem Zofię kilka razy w głowę, aż przestała się ruszać […]” – dopowiedział Czesław.
Zaskoczone ofiary nie podejmowały prób obrony.
Po powrocie do domu, obmyli się z krwi i oczyścili narzędzia zbrodni. Adam, który należał do Ochotniczej Straży Pożarnej udał się z powrotem na miejsce zdarzenia, by gasić pożar… Uznał, że jeśli tego nie zrobi, innym wyda się to podejrzane.
Szczególnej ironii dodaje fakt, że Józef zaproponował później przewiezienie trumien Lipów swoją bryczką. Propozycja ta została odrzucona, pięć trumien, nieśli mieszkańcy Rzepina, wśród nich Adam Zakrzewski.
Proces
Wynikiem 18-miesięcznego śledztwa było przesłuchanie 155 świadków, kilkanaście wizji lokalnych, nagrania oraz zeznania biegłych różnych dziedzin. Materiał dowodowy zamieszczony został na ponad 5 tys. kart w 22 tomach akt.
Proces rozpoczął się 22 marca 1971 r. przed Sądem Wojewódzkim w Kielcach i towarzyszyło mu ogromne zainteresowanie. Rozprawy były filmowane, znajdowali się na nim przedstawiciele ogólnokrajowych mediów, a aby dostać się na salę należało posiadać kartę wstępu. Podczas każdego posiedzenia, tłum ludzi przed budynkiem sądu skandował wulgarne słowa w stronę oskarżonych i domagał się dla nich najsurowszego wyroku.
Słowo Ludu relacjonowało: „[…] Józef Zakrzewski, 66 lat, mały, niepozorny, w butach z cholewami, przez cały czas miętosi czapkę w ręku; Czesław Zakrzewski, lat 42, również dość lichej budowy, bardziej od ojca opanowany, często kładzie głowę na ramię, jak człowiek drzemiący w poczekalni kolejowej; Adam Zakrzewski, 24 lata, po wprowadzeniu na salę przez długi czas nie mógł opanować płaczu […]”.
Doskonałym podsumowaniem zachowania Zakrzewskich jest fragment:
„Oskarżeni z trudem odpowiadają na pytania dotyczące ich personaliów. Nie pamiętają, kiedy się urodzili, kiedy żenili, jakie imiona mają ich dzieci. Józef Zakrzewski mówi, że nie słyszy, mdleje głośno zawodzi i jęczy. Adam krztusi się łzami. Czesław wybucha płaczem, gdy mówi, że ma troje dzieci w wieku od 2 do 8 lat, nie potrafi odpowiedzieć czy to chłopcy, czy dziewczynki, mówi tak cicho, że trudno go zrozumieć […]”.
Czesław przed sądem przyznał się do zabójstwa rodziny Lipów, Jana Zaczkiewicza i Jana Borowca. Na pytanie prokuratora o morderstwo Bolesława Hartunga odpowiedział, że „Ludzie o tym gadali, więc wziąłem to na siebie”.
Inną taktykę obrał Józef, który z początku twierdził, że ze zbrodniami nie ma nic wspólnego. Tłumaczył, że podczas śledztwa faszerowany był zastrzykami, po których nie wiedział co mówił, a na wizjach lokalnych wskazywał to, co milicjanci kazali mu pokazać. Winę za morderstwa zrzucał na Czesława, który ewidentnie chciał go wrobić: „ja teraz mówię prawdę, a Czesław ludzi powpychał do więzienia, niewinnych, całym światem się posługuje”.
Jednego dnia, obszernie opisał swój udział w zbrodni, by nazajutrz znów zakpić z przewodu sądowego i dowodzić swojej niewinności:
– Kto wpadł na pomysł, aby wypuścić konia u Lipów? – zapytał prokurator
– Nie wiem, bo ja tam nie byłem. – odrzekł Józef
– Gdzie nie byliście?
– A u Lipów…
Gdy Sąd odtworzył z taśmy jego przyznanie się do winy, proces zaczął przypominać farsę:
– To jak było? – zapytał Sędzia
– Jak się mówi tak jest. Sąd będzie wiedział jak było – odpowiedział Józef
– U Lipów byliście?
– Nie.
– Mówiliście przecież…
– A może i byłem…
W trakcie procesu Zakrzewscy sprawiali wrażenie nieobecnych, zmieniali zeznania, wypierali się słów ze śledztwa, by potem znów je potwierdzić. Raz mieli problem by rozpoznać narzędzia zbrodni, innym razem przyznawali się do ich posiadania. Ich zeznania wzajemnie się wykluczały, co uwidoczniło się, gdy opisywali, jaką dysponowali bronią. W pewnym momencie zauważono, że Czesław musiałby jednocześnie trzymać w dłoniach karabin, motykę, nóż i siekierę… Posiedzenia często były przerywane z uwagi na ich stan zdrowia, omdlenia i problemy z ciśnieniem.
Fragmenty z przesłuchań Zakrzewskich przed sądem. Źródło: TVP
Rola Adama
Ustalono, że Adam Zakrzewski nie brał udziału we wcześniejszych morderstwach, natomiast pojawiły się wątpliwości Sądu w zakresie roli jaką odegrał on w zabójstwie Lipów.
Na etapie śledztwa Józef i Czesław wielokrotnie potwierdzali, że udział Adama w zbrodni był bezdyskusyjny. Jednakże w trakcie rozprawy odwołali część zeznań i twierdzili, że chłopak nikogo nie zabił, a do udziału w zbrodni został zmuszony siłą. Wyznali, że jego udział ograniczył się do uderzenia Zofii Lipy, lecz zadany przez niego cios jedynie ogłuszył kobietę. Jednocześnie nie potrafili klarownie wytłumaczyć, dlaczego na etapie śledztwa zeznali inaczej.
Józef płacząc, bronił Adama:
„[…] nie chciał iść, uciekł nam po drodze. Ja go namawiałem, żeby poszedł, przypomniałem mu, że miał przykrość od Władka Lipy […] Powiedziałem mu, że nie będziemy tam żadnego zamieszania robić, że tylko wsadzimy Lipów do komórki i zabierzemy im pieniądze […] Adam nie jest winny, to ja winny i Czesiu, my zabijali, Adam nie. […] Nie miał żadnych narzędzi, nic nie miał, maski nie miał, stał za ścianą i patrzył, czy kto obcy nie idzie […]”.
Sam zainteresowany twierdził natomiast, że w ogóle nie wchodził na teren posesji Lipów i szybko uciekł z miejsca zdarzenia, gdyż bał się ujadającego psa. Nic nie widział, nic nie słyszał.
Na końcowym etapie procesu prokurator zwrócił się do Adama: „[…] pytam was po raz ostatni, czy podtrzymujecie wersję przedstawioną sądowi, że do zagrody Lipów nie wchodziliście, bo wystraszyliście się szczekającego psa, czy też podtrzymujecie to, co powiedzieliście w śledztwie, a więc, że weszliście do zagrody Lipów i uderzyliście siekierą w głowę Zofię Lipę. […] Zrozumieliście pytanie? Uderzyliście Zofię Lipę?”
Odpowiedź Adama była jednoznaczna:
„Za co, za co miałbym ją uderzyć! Nie byłem u Lipów nigdy! Nie byłem, nie byłem!”
Wyrok
W trakcie 22-dniowego procesu przesłuchano 80 świadków, a ostatnim etapem rozprawy była sesja w pobliskim kinie, gdzie skład sędziowski oglądał przeprowadzone wizje lokalne. Głos zabrali nawet kamerzysta i montażysta filmów, którzy opowiadali o kulisach ich powstawania. Zakrzewscy, zapytani o swoje odczucia odnośnie filmów, odpowiedzieli tak samo, jak podczas całego procesu. Czesław nie pamiętał szczegółów, Adam twierdził, że nie było na miejscu, a Józef powtarzał, że wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Zakrzewscy byli trzykrotnie badani psychiatrycznie. Za każdym razem biegli uznali ich za poczytalnych oraz zdolnych do rozumowania swoich czynów. Nie byli dotknięci chorobą psychiczną oraz niedorozwojem umysłowym. Zauważono, że w trakcie badań cała trójka symulowała utratę pamięci oraz nie współpracowała przy rozwiązywaniu testów. Józef Zakrzewski próbował popełnić samobójstwo, wieszając się na ręczniku.
W mowach końcowych prokuratorzy domagali się wydania wyroku śmierci na trójkę oskarżonych.
W odpowiedzi adwokat Józefa podkreślał, aspołeczność swojego klienta, jego mściwość oraz nienawiść do innych osób, wieczne poczucie krzywdy i patologiczne dążenie do zemsty. Powoływał się także na trwającą się właśnie w komisji ONZ dyskusję na temat zniesienia kary śmierci jako niehumanitarnej i nieprzystającej do cywilizowanego świata.
Adwokat Czesława zakwestionował zabójstwo Bolesława Hartunga, wskazując na luki w zebranym materiale dowodowym. Natomiast zbrodnie popełnione na Lipach, Zaczkiewiczu i Borowcu nie budziły w nim wątpliwości i jak sam stwierdził były „[…] tak straszne, że nawet nie chce o nich mówić […]”.
Jednocześnie wyjaśniał, że jego klient w dzieciństwie został kopnięty przez konia i doznał trwałego uszkodzenia mózgu, przez co nie był sprawny umysłowo. Wskazywał na silny wpływ Józefa, który zmuszał go do udziału w zbrodniach. Podkreślał, że 40-letni Czesław wciąż się go bał i na wymierzony przez niego policzek – reagował płaczem.
Obrońca Adama przedstawił scenariusz, zgodnie z którym Adam faktycznie ogłuszył Zofię siekierą. Zaznaczył jednak, że chłopak nie wiedział o poprzednich zbrodniach Czesława i Józefa oraz odradzał im atak na rodzinę. Przypomniał, że Adam jako jedyny miał jakiekolwiek perspektywy, ucząc się i podejmując pracę.
Ostatnie słowa należały do oskarżonych:
Józef: „Niech sąd wejdzie w moje położenie, niech sąd zadecyduje, jak chce, ja już nie wiem co powiedzieć”.
Czesław: „Jestem niewinny, to ojciec zabijał. Proszę o skazanie mnie na więzienie”.
Adam: „Chcę iść do domu, o niczym nie wiedziałem”.
28 czerwca 1971 r. Sąd skazał Józefa i Czesława na karę śmierci, za zabójstwo rodziny Lipów, Jana Zaczkiewicza i Jana Borowca. Z braku wystarczających dowodów oskarżeni uwolnieni zostali od zarzutu morderstwa Bolesława Hartunga. Wysokość wyroku sąd argumentował wyjątkowym zwyrodnieniem mężczyzn, ich bestialstwem oraz niskimi pobudkami działania. Uznano, że oskarżeni są zdemoralizowani i nie ma żadnej nadziei na ich resocjalizację oraz muszą zostać wyeliminowani ze społeczeństwa.
Adam za udział w zabójstwie rodziny Lipów skazany został na karę 25 lat pozbawienia wolności.
Epilog
W listopadzie 1971 r. Sąd Najwyższy utrzymał decyzję w mocy, a w połowie lutego 1972 r. lokalne gazety poinformowały o wykonaniu wyroków śmierci na mordercach z Rzepina. Każdy komunikat kończył się stałą formułką „[…] Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Wyroki zostały wykonane […]”. Według niektórych źródeł Czesław, który do końca wierzył w ratunek ze strony Radia Wolna Europa, przed egzekucją wpadł w przerażenie, krzyczał oraz płakał i prosił o litość. Józef po dopaleniu ostatniego papierosa powiedział: „na co mi spowiedź, jestem gotowy”…
Dzień po wykonaniu wyroku kamery Telewizji Polskiej zawitały do Rzepina, gdzie dziennikarze przeprowadzili wywiad z żoną Czesława. Na temat Adama powiedziała: „Nie jest on taki niewinny jakim się przedstawia i jakim opisywał go ojciec. Często przecież powodował bójki, był bardzo pewny swojej siły. Sądzę, że jego powrót do naszej wsi jest niemożliwy, ponieważ nie miałby tu spokojnego życia”.
Adam faktycznie, nie powrócił do Rzepina. Kilka lat później popełnił samobójstwo, wieszając się w więziennej celi.
Osobną historią w tej sprawie, była postać sędziego Stanisława W. ze Starachowic, który był przyjacielem rodziny Zakrzewskich. W zamian za drobne przysługi gwarantował Czesławowi i Józefowi nietykalność. Zakrzewscy dokonując drobnych kradzieży starli się z prawem wielokrotnie wcześniej, a ów sędzia oddalał sprawy lub ich uniewinniał, dzięki czemu tak długo mężczyźni unikali odsiadki. Ponoć poinformował także Zakrzewskich o założonym w ich domu podsłuchu, zainstalowanym, gdy milicjanci zainteresowali się nimi po zabójstwie Lipów. Źródła na ten temat są skromne, aczkolwiek opierają się na wspomnieniach funkcjonariuszy prowadzących sprawę. Kilka lat później, Stanisław W. skazany został na cztery lata pozbawienia wolności. Jego proces został utajniony, a akta zniszczone. Dziś, po 55 latach nie wiemy nawet, o co dokładnie został oskarżony.
Bibliografia:
- archiwalne wydania Echa Dnia (Kielce), nr. 40,41,42 z 1972r.
- archiwalne wydanie Echa Krakowa, nr 41 z 1972r.
- archiwalne wydania Gazety Krakowskiej, nr. 152 z 1971r.oraz 041 z 1972r.
- archiwalne wydania Słowa Ludu, nr. 308, 309, 312, 315 z 1969r., nr. 81, 82, 83, 84, 85, 86, 87, 88, 89, 90, 91, 92, 93, 94, 95, 96, 99, 109, 110, 111, 152, 173, 174, 175, 179
- Jerzy Kirzyński “Alfabet zbrodni“, wyd. New Marketing Consulting 2020
- Miesięcznik „Policja”, luty 2009r., „Policyjny Pitawal, skazani na śmierć: Motyką i ogniem”, autorstwa Przemysława Kacaka
- Film dokumentalny „Paragraf 148: Kara śmierci: Zakrzewscy” – dostępny pod linkiem: https://www.youtube.com/watch?v=ZN5Eml0E9Wk